Przez dziewięć ostatnich dni sierpnia (23-31 sierpnia) w pogrążonym w kryzysie Libanie przebywała grupa polskich naukowców. Naszym zamiarem było zebranie danych przybliżających rozwiązanie zagadki tajemniczego grobu w późnoantycznym kościele w Chhim (czyt. Szheim) oraz poszukiwanie na wybrzeżu Morza Śródziemnego śladów tsunami sprzed wieków. Przez najbliższy miesiąc opowiemy Państwu o tajemnicach starożytnego Libanu, zaprezentujemy nie tylko stanowiska archeologiczne, ale także umożliwimy zobaczenie badań polskich archeologów „od kuchni”.
Tydzień temu opisaliśmy założenia naszej wyprawy badawczej oraz aktualną sytuację w Libanie. Dzisiaj opiszemy plon wypraw po próbki do analizy izotopów strontu na północ kraju, w kierunku granicy z Syrią oraz na południe, w kierunku granicy z Izraelem.
Północny Liban – ku granicy z Syrią
Obszar na północ od Bejrutu jest silnie zurbanizowany, ale na szczęście część doliny rzeki Nahr el-Kalb (Psiej Rzeki, starożytnej Lykos) jest chroniona, ze względu na liczne skalne inskrypcje z ostatnich trzech tysięcy lat. To tam możemy stanąć twarzą w twarz z wielkimi postaciami historii, choćby z Ramzesem II, który po przejściu tego miejsca w XIII wieku p.n.e. rozkazał pozostawić stosowną inskrypcję i wizerunek.
Po krótkiej wspinaczce udało się znaleźć odpowiednio izolowane miejsce porośnięte przez dzikie trawy. Jak wspomnieliśmy w części pierwszej, próbki muszą pochodzić z obszaru możliwie najmniej narażonego na współczesne zanieczyszczenia. Niestety, dalej aż do Jbeil (czyt. Dżbejl, czyli starożytne Byblos) całe góry w zasięgu wzroku pokryte są domami i ogrodami, więc długo błądziliśmy, zanim na zboczach zbyt stromych do budowy domów znaleźliśmy trzy kolejne miejsca do pobrania próbek. Wieczorem zatrzymaliśmy się na nocleg w Batrun, mieście będącym odpowiednikiem polskiego Władysławowa. Zamiast jednak popijać słynną batruńską lemoniadę, wcześnie rano pojechaliśmy dalej.
W drodze na północ zrezygnowaliśmy z autostrady i pojechaliśmy wzdłuż wybrzeża malowniczą drogą, wspinającą się na skały półwyspu Ras el-Chekka (czyt. Ras el-Szekka), żeby odwiedzić średniowieczny kościółek Najświętszej Marii Panny Patronki Wiatrów (stosowne wezwanie dla obiektu położonego w rybackim porcie). To w nim konserwatorzy zabytków z Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie odkryli i zabezpieczyli nieznane średniowieczne malowidła z okresu wypraw krzyżowych.
Dalej ku Trypolisowi góry stopniowo odsuwają się od wybrzeża i coraz i coraz częściej pojawiają się nieużytki, więc zbieranie próbek szło znacznie szybciej. W połowie trasy między Trypolisem a granicą syryjską skręciliśmy w kierunku Halby, w drogę zaskakująco zatłoczoną jak na kraj, w którym brakuje paliwa. Krętymi górskimi drogami dotarliśmy do Qoubayyat (czyt. Kubajjat), miasteczka znanego z działalności Polskiego Centrum Pomocy Międzynarodowej. Fundacja ta prowadziła przez ostatnie lata skuteczną akcję pomocy 2,5 tysiącowi rodzin uchodźców z Syrii, które dzięki polskim środkom mogły pokrywać miesięczne koszty wynajmu przestrzeni do życia lub podejmować dorywczą pracę. Dalsza droga do granicy syryjskiej była zablokowana, zawróciliśmy więc na zachód, gdzie we wsi Munjez (czyt. Mundżez) bezskutecznie poszukiwaliśmy ruin rzymskiej świątyni. Zamiast świątyni znaleźliśmy się nieoczekiwanie 200 metrów od granicy z Syrią, pośpiesznie wróciliśmy więc do głównej drogi i przez obszar pokryty ciemnym wulkanicznym tufem dojechaliśmy z powrotem do miasteczka Halba.
W drodze powrotnej wyjaśniła się zagadka korków na trasie do tej miejscowości. Przejeżdżając przez miejscowość Amarę, w połowie drogi z Halby do przedmieść Trypolisu, zauważyliśmy – najpierw przy straganach z warzywami, a później na poboczu – dziesięciolitrowe bańki na wodę wypełnione żółtym płynem. Początkowo myśleliśmy, że jest w nich oliwa, ale po kilku minutach uważniejszej obserwacji drogi odkryliśmy, że płyn w bańkach ma różne kolory od zielonego po brązowy, a niektórzy sprzedawcy właśnie wlewają go do baków samochodów i motocykli. Była to wyłącznie lokalna atrakcja, bo poza rogatkami Amary nikt już nie stał przy drodze z bańkami paliwa. Możliwe, że w ten sposób przemytnicy upłynniali paliwo przerzucone z Syrii.
Po zebraniu w północnym Libanie osiemnastu próbek z całego wybrzeża i północnej części prowincji Asz-Szamal wróciliśmy do Bejrutu. Swoją drogą, nigdy w ciągu minionych lat nie udało się nam pokonać tego odcinka nadbrzeżnej drogi w tak krótkim czasie (55 minut!), co dobitnie świadczyło o spadku liczby samochodów na drogach Libanu z powodu kryzysu paliwowego. Zapadał zmrok, pośpiesznie pojechaliśmy więc do Beit ed-Din, które było naszą bazą noclegową. Ten wyjątkowy zespół architektoniczny – pełniący obecnie rolę letniej rezydencji prezydenta Libanu – powstał na przełomie XVIII i XIX wieku jako siedziba emira Gór Libanu. Prawie nikt nie wie, że muzeum archeologicznym, powstałym w pałacu, zarządzał zarządzał przez wiele lat dr Munir Atallah, absolwent archeologii w Uniwersytecie Warszawskim. To w jego służbowym mieszkaniu znaleźliśmy gościnną przystań na czas naszego pobytu.
Południowy Liban – ku granicy z Izraelem
Po kilku dniach pracy w Chhim i Jiyeh (które zostaną opisanej części trzeciej i czwartej), korzystaliśmy z 40 litrów paliwa uzbieranych dzięki przychylności przewodniczącego rady miasta Chhim oraz zapobiegliwości naszych libańskich przyjaciół, więc mogliśmy kontynuować objazd kraju. Najpierw doliną rzeki Nahr ad-Damur zjechaliśmy do wybrzeża Morza Śródziemnego, na południe od Bejrutu, następnie skierowaliśmy się nadmorską drogą do Sajdy (starożytnego Sydonu). Między Sajdą a Tyrem, kolejną metropolią dawnego fenickiego świata, jeździliśmy między górami a wybrzeżem, szukając nie tylko dogodnych miejsc do zbierania roślin, ale też śladów starożytnego tsunami, które uderzyło w tę część wybrzeża śródziemnomorskiego 9 lipca 551 roku n.e. (o tym napiszemy trochę więcej w kolejnej części). Niestety, wybrzeże Libanu jest do tego stopnia zurbanizowane lub poddane aktywności rolnej, że znalezienie śladów przeszłości graniczy z cudem. Całe, dość szerokie w tym miejscu, wybrzeże jest wielkim ogrodem i nawet droga na plażę prowadzi przez plantację bananów z alejami palm daktylowych.
Na południe od Tyru krajobraz znów się zmienia. Ten obszar jest kontrolowany przez partię Hezbollah. W przeszłości i dziś zdarzają się tam konflikty graniczne z Izraelem, więc – zupełnie inaczej niż w okolicach Bejrutu – góry są zagospodarowane w małym stopniu i porasta je typowa śródziemnomorska makia. Z jednej strony ułatwia to znalezienie miejsc niezanieczyszczonych przez działalność ludzką, ale z drugiej strony przedarcie się przez kolczaste zarośla stanowi duże wyzwanie, tym bardziej że pod nimi znajdują się słabo widoczne i ruchome kamienie.
Mimo tych problemów udało się nam dotrzeć relatywnie blisko granicy z Izraelem i dopiero pytanie smutnych panów z dżipa, czy mogą w czymś pomóc, skłoniło nas do zawrócenia w kierunku Tyru. Tym bardziej że słońce było już nisko nad horyzontem. Pierwotny plan zakładał, że pojedziemy wrócimy do Beit ed-Din górami, ale ponieważ było już późno, wracaliśmy po śladach, przebijając się przez korki spowodowane przez samochody oblegające nieliczne stacje benzynowe, które sprzedawały paliwo lub przynajmniej sprawiały wrażenie, że dostawa będzie wkrótce.
Dolina Bekaa – pomiędzy Bejrutem a Damaszkiem
Przedostatni dzień naszego pobytu poświęciliśmy na wyprawę do doliny Beka’a, spichlerza Libanu wciśniętego między góry a granicę z Syrią. Wpierw pokonaliśmy pasmo Gór Libanu, następnie zatrzymaliśmy się przed przełęczą w rezerwacie el-Chouf (czyt. el-Szuf), gdzie można obejrzeć słynne libańskie cedry, w tym najstarszy, mający ponoć trzy tysiące lat, oraz kupić równie słynny miód cedrowy, produkowany przez pszczoły ze spadzi mszyc żywiących się żywicą drzew. Kilka kilometrów dalej droga wspina się na ponad 1700 metrów n.p.m. Otwiera się tam wspaniały widok na całą południową część doliny Beka’a, z górą Hermon na granicy z Syrią i Izraelem, sztucznym jeziorem Qaraoun (czyt. Karaun) i winnicami, w których produkuje się doskonałe libańskie wina: białe i czerwone.
Przejechaliśmy w poprzek doliny, do Kamid el-Loz, starożytnej miejscowości z epoki brązu badanej przez archeologów z Uniwersytetu w Tybindze, zbierając próbki roślin ze stoków wzgórz. Następnie skręciliśmy na północ do Anjar (czyt. Andżar), małego miasteczka zamieszkanego przez Ormian. Ponieważ była niedziela, cały Anjar huczał muzyką, a dwa kąpieliska, które mijaliśmy, były wypełnione masą wypoczywających andżarczyków.
Minęliśmy niemal bez zatrzymywania świetnie zachowane ruiny wczesnoislamskiego miasta i pojechaliśmy na północ, wzdłuż pasma gór Antylibanu. Po drodze mijaliśmy liczne obozy dla uchodźców z Syrii, pełne naprędce skleconych baraków i pojemników na wodę dostarczonych przez ONZ. Wreszcie dotarliśmy do Baalbeku, sporego miasta, z jednymi z największych i najlepiej zachowanych świątyń rzymskimi, posadowionymi na ważącymi 150 ton blokach z miejscowego wapienia. W Baalbeku poświęciliśmy pół godziny na obejrzenie całego kompleksu starożytnych budowli i pojechaliśmy dalej. Ponieważ było już późne popołudnie, dotarliśmy tylko do miasteczka Ras Baalbek i zaczęliśmy powrót, tym razem wzdłuż wschodnich stoków gór Libanu.
Po drodze odwiedziliśmy jeszcze samotną kolumnę w Iaat – tajemniczy ślad po hellenistycznej lub rzymskiej aktywności upamiętniającej, być może, jakieś ważne lokalne wydarzenie czy miejsce. Dziś bawią się wokół niej dzieci, które uciekły już parę lat temu z ogarniętej wojną sąsiedniej Syrii. W programie objazdu były też ruiny dwóch świetnie zachowanych świątyń rzymskich w Niha, położonych na zachodnich stokach Gór Libanu. Jazda wąskimi, wiejskimi drogami była jednak tak uciążliwa, że w Niha zastał nas zachód słońca i zakończyliśmy objazd doliny Beka’a tylko z dziesięcioma próbkami roślin.
Plon wypraw
Choć nie udało się dotrzeć do wszystkich zakamarków Libanu, objazd zakończył się pomyślnie: zebraliśmy 53 próbki roślin reprezentujące nie tylko okolice trzech stanowisk badanych przez polskich archeologów (Chhim, Jiyeh, Barja), ale też prawie całe wybrzeże Libanu, środkową część doliny Beka’a oraz góry na północy i w środku kraju.
Próbki po wysuszeniu trafią do Poznańskiego Laboratorium Izotopowego, a efektem całego projektu (finansowanego przez Narodowe Centrum Nauki w ramach programu Beethoven Classic) będzie mapa proporcji izotopów strontu pokrywająca 75% terytorium Libanu. Ekspedycja do Libanu została sfinansowana przez UW z programu Inicjatywa Doskonałości – Uniwersytet Badawczy.
W kolejnej części, za tydzień, przybliżymy badania przeprowadzone w pozostałościach dwóch antycznych wsi: Chhim (czyt. Szheim) i Jiyeh (czyt. Dżije, antyczny Porfirejon) położonych około 30 km na południe od Bejrutu.
Libańskie ścieżki polskich archeologów, cz. 1
Od czasu naszej wyprawy do Libanu sytuacja ekonomiczna w tym kraju znacznie się pogorszyła i już nie tylko uchodźcy z Syrii, ale też większość Libańczyków ma problem z zaspokojeniem podstawowych potrzeb życiowych. W związku z tym gorąco zachęcamy do wsparcia działań Polskiego Centrum Pomocy Międzynarodowej, które ma długoletnie doświadczenie w akcjach humanitarnych na terenie Libanu.
Badania w Chhim oraz Jiyeh prowadzone były przez Centrum Archeologii Śródziemnomorskiej UW.
Artykuł ten można bezpłatnie przedrukować, ze zdjęciami, z podaniem źródła
Autorzy:
Arkadiusz Sołtysiak – pracuje w Katedrze Bioarcheologii na Wydziale Archeologii UW i prowadzi liczne badania na Bliskim Wschodzie, m.in. w Syrii, Iranie i Libanie.
http://www.antropologia.uw.edu.pl/
Tomasz Waliszewski – pracuje w Katedrze Archeologii Orientu na Wydziale Archeologii UW, od 1996 roku jest kierownikiem badań archeologicznych w Chhim oraz Porfirejonie (Jiyeh) w Libanie. Od 2018 kieruje także badaniami w Mustis, w rzymskiej prowincji Africa Proconsularis, w Tunezji oraz kieruje grantem Narodowego Centrum Nauki.
Redakcja: J.M.C.
Korekta językowa: A.J.
Jedna odpowiedź do “Libańskie ścieżki polskich archeologów, cz.2. Plon wypraw na północ i południe”