Archeologiczne dobro narodowe zamknięte w pigułce – takie opinie na temat książki “Grody, garnki i uczeni. O archeologicznych tajemnicach ziem polskich” krążą po salonach. Co na ten temat odkryć w Polsce sądzi sama Autorka? Jakie tematy archeologiczne zasługują według niej na szczególną uwagę? W jakim kierunku powinna rozwijać się archeologia? Wszystkiego dowiecie się z wywiadu z Agnieszką Krzemińską, która nie tylko odpowiedziała Archeowieściom na powyższe pytania, ale również zdradziła co nieco ze swojego popularnonaukowego podwórka.
Wywiad z p. Agnieszką Krzemińską
Archeowieści.pl: Dzień dobry! Bardzo miło nam przywitać Panią, zwłaszcza biorąc pod uwagę okoliczności wydawnicze! Zanim jednak przejdziemy do meritum, chcielibyśmy dowiedzieć się czegoś o autorce 🙂 Wróciła Pani niedawno z objazdu naukowego w Chorwacji. Co ciekawego udało się Pani zobaczyć?
AK: Mnóstwo. Jestem zachwycona Istrią, na której zwiedzaniu się skupiłam, bo doszłam do wniosku, że całej Chorwacji i tak nie da się zwiedzić za jednym zamachem. Sam półwysep w starożytności był częścią Italii, jednak jest tam nie tylko antyk, ale również zabytki oraz stanowiska z innych epok. Starałam się zobaczyć jak najwięcej, ale największe wrażenie zrobiła na mnie osada obronna z epoki brązu w Monkodonja, o której piszę w „Grodach, garnkach i uczonych”, Pula z doskonale zachowanym rzymskim amfiteatrem i forum z dwoma świątyniami, Bazylika Eufrazjusza w Poreču, pełna mozaik bizantyńskich, oraz niewielkie – ale obowiązkowe dla miłośników architektury romańskiej – muzeum w Novigradzie, w którym znajdują się elementy dekoracyjne z czasów Karolingów z pobliskiego kościoła świętych Maksyma i Pelagiusza. Odwiedziłam też wykopaliska w Tarze, gdzie przez doktor Anę Konestrę badane są ruiny późnoantycznej wieży.
Chorwacja to chyba bliżej kręgu Pani zawodowych zainteresowań. Czym dokładnie zajmuje się Pani naukowo?
Od niemal 20 lat jestem popularyzatorem nauki, ale skończyłam archeologię śródziemnomorską i pisałam magisterkę, a potem doktorat o starożytnym Egipcie, więc – rzeczywiście, basen Morza Śródziemnego jest mi bardzo bliski.
Czy podejrzewała Pani na studiach, że to właśnie będzie przedmiotem Pani zainteresowań? Jak wyglądały Pani początki w archeologii?
O tak, po przeczytaniu „biblii” archeologów, czyli Cerama „Bogowie, grody i uczeni”, do którego nawiązuje tytuł mojej najnowszej książki, chciałam zajmować się Egiptem lub Bliskim Wschodem – archeologia ziem polskich wydawała mi się zupełnie nieciekawa. O tym, że nie jest to moja bajka utwierdziły mnie jeszcze wykopaliska w Błoniu pod Warszawą po drugim roku studiów. Nic ciekawego wtedy nie znaleźliśmy, a mi marzyły się przecież mumie, papirusy i skarby faraonów.
Jakie zajęcia wspomina Pani najmilej? A których się Pani obawiała?
Prawdę powiedziawszy interesowało mnie wszystko, no może poza statystyką. A najbardziej obawiałam się egzaminu z łaciny oraz z historii Rzymu, bo historyk profesor Adam Ziółkowski uchodził za bardzo surowego egzaminatora i rzeczywiście, jedyną poprawkę jaką miałam na studiach, miałam u niego. Ale ponieważ archeologia wydawała mi się tak fascynująca, przez dwa lata – na trzecim i czwartym roku – miałam same piątki, nawet nie dlatego, że byłam jakąś wyjątkową kujonką, tylko dlatego, że wszystko samo “wchodziło mi do głowy” i po prostu uwielbiałam chodzić na wszystkie możliwe zajęcia, przygotowywać referaty i siedzieć w bibliotece.
Pierwsze wykopaliska archeologiczne – jakie wywołują u Pani wspomnienia oraz wrażenia, z perspektywy lat, odnośnie do metod prowadzenia pracy?
Jak mówiłam, wykopaliska były rozczarowaniem, ale – o ile wiem – samo kopanie, kiedyś i dziś, nie różni się za bardzo. Tyle że teraz archeolodzy o wiele lepiej wiedzą, gdzie wbić łopatę, bo geoarcheolodzy mogą wcześniej przeprowadzić badania nieinwazyjne i wskazać struktury znajdujące się pod ziemią.
Pierwsze badania za granicą – gdzie udało się Pani pojechać i co należało do Pani obowiązków?
Pierwszy wyjazd zagraniczny to ponad miesięczny objazd naukowy po Egipcie z grupą kolegów ze studiów. Ponieważ wszyscy byliśmy tak samo zafascynowani przeszłością, zwiedzaliśmy jak wariaci wszystko co możliwe. W 1996 roku taki wyjazd do Egiptu na tak długo był prawdziwą gratką i przeżyciem. Rok później pojechałam na wykopaliska do Alise-Sainte-Reine w Burgundii, czyli Alezji, w której Wercyngetoryks i jego wojska galijskie były oblegane przez armię Juliusza Cezara. Wraz z ekipą niemieckich archeologów kopałam obwarowania, które wokół oppidum wybudowali Rzymianie. Wolałam „robić łopatą” niż rysować. Niestety i tym razem byłam rozczarowana, bo nie były to jakieś bogate w odkrycia wykopaliska, co mnie zniechęciło do prac polowych i doszłam do wniosku, że nie mam szczęścia do odkryć. Zresztą jako egiptolog zajmowałam się badaniem kultury egipskiej, więc bazowałam na już znanych materiałach i tekstach.
Skąd zatem ścieżka popularnonaukowa w Pani dorobku zawodowym?
Teksty popularyzujące archeologię pisałam już na studiach. A potem, gdy w latach 1999–2001 byłam na stypendium w Berlinie, zbierałam materiały do doktoratu na temat religii egipskiej, ale jednocześnie nie mogła mi wyjść z głowy egipska miłość i wszystkie jej aspekty, o których napisałam pracę magisterską, więc cały czas zbierałam artykuły i wzmianki na ten temat. Po powrocie z Berlina zaproponowałam wydawnictwu PIW książkę o miłości w starożytnym Egipcie i o dziwo od razu została przyjęta do serii ceramowskiej. W tym czasie zaczęłam też pracować w „Archeologii Żywej”, a potem w Polskim Radiu, już jako dziennikarka naukowa.
Czy pamięta Pani swój pierwszy tekst popularnonaukowy?
Musiałabym sprawdzić, ale pierwszy był chyba tekst o znaleziskach na trasie gazociągu – rozmowa z profesorem Karolem Myśliwcem o odkryciu grobowca Merefnebefa w Sakkarze.
Jak wygląda życie dziennikarza naukowego? Czy dobiera Pani tematy sama, czy też pojawiają się specjalne zamówienia?
Zazwyczaj wybieram je sama, bo moi szefowie wierzą, że mam lepsze niż oni pojęcie o tym, co w mojej dziedzinie jest ciekawe i warte opisania. Czasami tylko prosili mnie o teksty na jakieś zadane tematy, które zresztą nie zawsze dotyczyły archeologii.
Przepis na dobry artykuł popularnonaukowy? Prosimy o kilka porad zawodowych 🙂
Mój mistrz, redaktor Andrzej Gorzym zawsze mówił, że nic tak dobrze nie robi tekstowi jak porządny trup, a my w archeologii piszemy tylko o nich, więc mamy łatwo. Ale tak naprawdę wszystko zależy od konstrukcji tekstu, ciekawego leadu i dobrze przeprowadzonego wywodu, ale też od nieprzesadzania z ilością informacji i na przykład niewymieniania wszystkich znalezisk w jednym wykopie. Lubię, gdy zakończenie tekstu to podsumowująca myśl, która z czytelnikiem zostanie na dłużej, pomaga też szczypta humoru przykładowo w śródtytułach czy właśnie w zakończeniu, choć oczywiście nie wszędzie i nie zawsze jest konieczna.
Na pewno poskutkowało, skoro z artykułów przeszła Pani do pisania książek. „Grody, garnki i uczeni” to przecież nie pierwsza Pani publikacja?
Paradoksalnie książkę „Miłość w starożytnym Egipcie” napisałam zanim zaczęłam pracować pełną parą jako dziennikarka naukowa. Ale faktycznie, jak zbierałam materiały do książek „Dawniej ludzie żyli w brudzie” oraz „Grody, garnki i uczeni”, naliczyłam, że do samej „Polityki” napisałam około 500 tekstów, w przeważającej mierze mających ponad 10 tysięcy znaków.
Przejdźmy już zatem do tematu naszej rozmowy! Grody, garnki i uczeni! Jak to się stało, że archeolog „ciepłolubna” napisała książkę o archeologicznych dziejach Polski?
Wydawnictwo Literackie zaproponowało mi napisanie takiej książki, a ja się zgodziłam, bo od lat piszę na temat odkryć archeologicznych w Polsce, znam środowisko badaczy i miałam poczucie, że brakuje takiej książki w księgarniach. Wszystkie pozycje na temat archeologii ziem polskich są bardzo, ale to bardzo stare i nieaktualne.
Co urzekło Panią najbardziej w archeologii naszego kraju?
Wbrew pozorom wcale nie skarby, choć mamy przecież skarb ze Środy Śląskiej czy z Czermna. Jestem wielką miłośniczką neolitu, bo uważam przejście od gospodarki łowiecko-zbierackiej do rolnictwa za największą zmianę w dziejach, a na naszych ziemiach to czas szalenie ciekawy: mamy megality zarówno w postaci rondeli, jak i grobowców, wykonanych z kamienia, ale też – z drewniana i ziemi. Mamy najstarsze sery, kopalnie krzemienia, najstarsze przedstawienie czterokołowego wozu. To paradoks, bo na studiach neolit wydawał mi się najnudniejszą epoką pod słońcem.
Jakie wyniki badań czy odkrycia wprawiły Panią w osłupienie?
Jeśli nadal chodzi o Polskę, to wprost uwielbiam miejskie latryny, które stanowią dla mnie taką doskonałą, choć trochę podśmierdującą, kapsułę czasu – istny raj dla archeologa. W starych kloakach są przecież zakonserwowane w beztlenowych warunkach niezwykłe artefakty, które mówią o zamożności, zawodzie i rozrywkach użytkowników tych wychodków, a w samych odchodach zaklęte są nawet informacje o ich diecie i zdrowiu. A my jesteśmy latrynowymi liderami, bo w samym Elblągu przebadano ponad 200 kloak. Natomiast z odkryć zagranicznych za najważniejsze odkrycie uważam najstarsze na świecie kamienne sanktuarium wzniesione w Göbekli Tepe, koło Şanliurfy, w Turcji 12 tysięcy lat temu. Odkrycie to śledzę z zapartym tchem od momentu odsłonięcia pierwszych stel w 1997 roku przez profesora Klausa Schmidta, więc byłam bardzo poruszona, gdy w zeszłym roku po praz pierwszy udało mi się je zobaczyć na własne oczy.
Jakie trendy dostrzega Pani w polskiej archeologii i w jaki sposób różnią się one lub są podobne do trendów europejskich lub ogólnoświatowych?
Nasi archeolodzy prowadzą badania podobnie jak ich koledzy na zachodzie, może rzadziej niż oni wykonują badania laboratoryjne, bo te są bardzo drogie, ale u nas stawia się na wykopaliska ratunkowe i badania nieinwazyjne. To w czym może nadal odstajemy od zachodu to szybkość publikacji, bo wiele ważnych stanowisk czeka na monografie. Szwankuje też popularyzacja: badacze nie piszą „dla ludu”, a szkoda, bo ten zmuszony jest sięgać po nieaktualne pozycje lub tworzyć sobie własne wizje przeszłości naszych ziem, co skutkuje pojawianiem się jakiś bzdurnych teorii. To sprawia też, że ludzie mogą mieć wrażenie, że archeologia to nauka, w której nic się nie dzieje.
W jaki sposób dobierała Pani źródła do książki?
Od lat zajmuję się pisaniem o archeologii i zbieram informacje o kolejnych odkryciach, dlatego wiele z materiałów miałam zgromadzone w archiwach. Przyznaję jednak, że bardzo ważnym kryterium było dla mnie zawsze, czy dane badanie odbiło się jakimś echem w świecie, czyli czy zostało opracowane i należycie opublikowane w pismach naukowych. Jest tu jednak również wiele takich odkryć, które z różnych względów wydawały mi się ciekawe, a informacje o nich jakoś do mnie dotarły, ale niestety nadal czekają na publikację. Tak czy inaczej kwestia nagłaśniania odkryć miała tu ogromne znaczenie.
Czy “Grody, garnki i uczeni” to bardziej subiektywny przegląd odkryć, czy też starała się Pani konsultować wybierane przez siebie ciekawostki w szerszym gronie?
Książka popularnonaukowa musi opierać się na jakimś wyborze, a ten zawsze jest subiektywny, jednak do każdego rozdziału starałam się „zasięgać języka” u specjalistów od danej epoki lub dziedziny, których wypowiedzi cytuje w książce. Oczywiście mojemu wyborowi konsultantów też można zarzucić subiektywizm, ale w tym wypadku zwracałam się do tych osób, które ze względu na swoje osiągnięcia są uważani za autorytety w swoich dziedzinach, co nie znaczy, że są jedynymi specjalistami.
Czy znalazła Pani temat, który będzie Pani zgłębiać? Na przykład w kolejnej książce?
Wydawnictwo namawia mnie, bym napisała „drugi tom” do „Grodów, garnków i uczonych” o odkryciach polskich archeologów poza Polską. Pożyjemy, zobaczymy. Wiele zależy od tego czy książka, która teraz wyszła będzie miały czytelników.
Teraz kilka pytań natury ogólnej. Jakie miejsce ma archeologia w dzisiejszym świecie?
Zależy dla kogo. Dla nas, osób nią zainteresowanych: duże. Dla tych, którzy się nią nie interesują – a tych jest zdecydowana większość – znikome. Wiele osób uważa ją wręcz za uciążliwą konieczność, jeśli zmuszeni są do wpuszczenia archeologa i zapłacenia mu za przebadanie urny z prochami znalezionej w dole na fundamenty nowego domu. Moim zdaniem wiedza o tym kto był tu, gdzie my teraz mieszkamy, jest kluczowa dla tożsamości, a to archeologia ma narzędzia, które pozwalają weryfikować legendy i błędne wyobrażenia. Archeologia może też mieć funkcje społeczne i integrujące. Mieszkańcy okolicy, w której doszło do jakiegoś ciekawego odkrycia albo jest jakieś ważne stanowisko archeologiczne, mogą być z niego dumni i budować wokół niego jakiś rodzaj lokalnego patriotyzmu. Przykładem jest Masłomęcz, koło Hrubieszowa, gdzie wspaniały popularyzator archeologii profesor Andrzej Kokowski z UMCS w Lublinie natrafił przed laty na bardzo ciekawe stanowisko gockie i zrobił wokół niego szum. Dziś okoliczni mieszkańcy są autentycznie dumni ze „swoich Gotów”.
W jakim kierunku powinna według Pani rozwijać się nasza dyscyplina?
Nie jestem tu żadną wyrocznią, ale wydaje mi się, że archeolodzy powinni zająć się opisaniem tego, co już nakopali, poddać to wnikliwszym analizom laboratoryjnym i kopać tylko tam, gdzie jest to konieczne, bo nie mam wątpliwości, że w przyszłości archeolodzy będą dysponować urządzeniami, które być może w ogóle wyeliminują konieczność rozkopywania stanowisk. Przecież wszystko, co wyciągamy z ziemi czy wody, niszczeje w przyspieszonym tempie. Ale kopanie i tak ich nie ominie, bo trzeba badać każde zagrożone nowymi inwestycjami stanowisko.
I w końcu, temat ciekawy na pewno dla studentów i adeptów archeologii – co można robić po ukończeniu tego kierunku?
Szczerze – uprawiać dobrą naukę, czyli być jak najlepszym archeologiem. Nie oszukujmy się, to nie jest kierunek, po którym będzie się miało kokosy, no chyba, że się zdradzi „kodeks” archeologa i przestawi na nielegalne wykopaliska, i handel zabytkami. Można też się zajmować ochroną dziedzictwa i popularyzacją, z tym że raczej nie w mainstreamowych mediach, bo archeologia nie należy do tak zwanych grzejących tematów, więc mają ją głęboko w nosie, albo przedstawiają jako kolejne sensacje.
Na koniec, kto jest Pani idolem archeologicznym i autorytetem? 🙂
Szanuję bardzo moich nauczycieli profesora Andrzeja Niwińskiego, profesora Karola Myśliwca czy profesora Jürgena Osinga, ale idoli nie mam i nigdy nie miałam. Po pierwsze denerwuje mnie narcyzm i megalomania wielu z odkrywców, ale przede wszystkim dlatego, że dla mnie ciekawsza niż sam proces odkopywania „fantów” jest historia, która za nimi stoi, a ta nie zawsze opowiedziana jest przez tego, kto na nie trafia. Dla mnie Indiana Jones to rabuś grobów, a nie wzór badacza. Jak mam wskazywać wzorce z popkultury, to o wiele bardziej przekonujący jest dla mnie grany przez Ralpha Fiennesa w filmie „The Dig” Basil Brown, autentyczny odkrywca łodziowego pochówku królewskiego w Sutton Hoo. Mogę natomiast powiedzieć komu zazdroszczę odkrycia – profesorowi Klausowi Schmidtowi, który namierzył i odkopał Göbekli Tepe.
Agnieszka Krzemińska – dziennikarka działu naukowego w tygodniku „Polityka”, autorka popularnonaukowych książek, absolwentka archeologii na Uniwersytecie Warszawskim i berlińskim Freie Universität, rekomendowana do stypendium twórczego przez Ryszarda Kapuścińskiego. Publikowała m.in. w „Świecie Nauki”, „Wiedzy i Życiu”. Była zastępczynią redaktora naczelnego kwartalnika „Archeologia Żywa” oraz szefową działu naukowego w redakcji internetowej Polskiego Radia. Autorka książek „Miłość w starożytnym Egipcie”, „Dawniej ludzie żyli w brudzie”, „Grody Garnki i uczeni”.
KSIĄŻKURSOWA KRZYŻÓWKA
Zapraszamy do naszego kolejnego KSIĄŻKURSU! Szczegóły zadania na naszej stronie Facebook, a poniżej książkursowe zadanie – krzyżówka!
Doły, garnki i poloniści.