Nigdy w historii ludzkości nie było tak wielu multimilionerów. A zatem żyjemy w czasach skrajnej nierówności. I nie, nie wynika to bynajmniej z tego, że przez większość historii ludzkości nikt nie prowadził dokładnego rejestru majątków możnowładców. Po prostu coraz większa grupa ekonomistów zwyczajnie zwraca uwagę na fakt, że przyszło nam żyć w czasach największej dysproporcji majątku. Innymi słowy — garstka ludzi rozporządza ogromnymi bogactwami, podczas gdy reszta… cóż, nie ma tyle szczęścia. Dla niektórych to naturalna konsekwencja wielowiekowych procesów, zapoczątkowanych wraz z rozwojem urbanizacji, a kulminujących w epoce późnego kapitalizmu. Dla innych – jawna, choć historycznie ugruntowana niesprawiedliwość. W dużym skrócie: historia ludzkości miałaby być historią wykładniczego wzrostu hierarchizacji majątku i narastających nierówności społecznych. Ale czy rzeczywiście tak było, jest i będzie? Przynajmniej pierwszy — chronologiczny — aspekt tego twierdzenia postanowili zweryfikować naukowcy z kilku prestiżowych ośrodków akademickich w Stanach Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii. Wyniki ich badań opublikowano niedawno na łamach czasopisma PNAS.
Dużo znaczy bogato
„Elitarny”, ewentualnie „królewski” – to najczęstsze epitety, na jakie natrafiamy podczas lektury naukowych opisów i interpretacji pochówków lub budowli, które wyróżniają się bogactwem wyposażenia czy rozmiarem na tle innych obiektów czy to na stanowisku, czy nawet w skali całej kultury archeologicznej. Takie rozumowanie zazwyczaj nie budzi większych wątpliwości: obecność licznych przedmiotów wykonanych z rzadkich surowców niemal automatycznie interpretujemy jako przejaw bogactwa. W tym samym duchu wyrażane jest dość brutalne, ale nierzadko przyjmowane za prawdziwe stwierdzenie, że nierówność majątkowa jest czymś naturalnie ludzkim. Nasze wyobrażenia o przeszłości opierają się bowiem na założeniu pierwotnej hierarchizacji: od zarania dziejów społeczności ludzkie — nawet te niewielkie, o strukturze nuklearnej — miały funkcjonować w ściśle uporządkowanych systemach, z wąską grupą sprawującą władzę nad resztą. W tym ujęciu, wywodzącym się jeszcze z czasów oświecenia, demokracja i egalitaryzm jawiły się raczej jako utopia lub, co najwyżej, stosunkowo nowy wynalazek.

© B. Gagnon, na licencji CC BY-SA 3.0
Rozwój nierówności społecznych przedstawia się przy tym często jako naturalną konsekwencję przejścia ludzkości na osiadły tryb życia, a następnie urbanizacji. Wedle tego założenia, im bardziej złożony system społeczny lub polityczny, tym węższa elita i większa dysproporcja w dostępie do bogactwa. W skrócie: złożone społeczności interpretowane są zazwyczaj jako silnie zhierarchizowane, natomiast grupy lokalne, ruderalne czy po prostu mniejsze – jako te bardziej egalitarne. Ten “tradycyjny model teoretyczny” zakłada więc wykładniczy rozwój społeczności ludzkich w kierunku coraz większego rozwarstwienia. Tę tendencję miały jedynie czasowo przerywać katastrofy naturalne, przegrane wojny lub całkowite upadki cywilizacji. W tym ujęciu wzrost nierówności jawi się zatem niemal jako społeczny odpowiednik maltuzjańskiego modelu przyrostu populacji, co oznacza, że prędzej czy później doprowadzi do jakiegoś poważnego społeczno-kulturowego czy gospodarczego załamania.
Prawda w danych leży
Kluczem do odpowiedzi na przywołane we wstępie pytanie dotyczące tego, czy faktycznie jesteśmy skazani na postępujące rozwarstwienie majątkowe, jest zebranie ogromu danych na temat stanowisk osadniczych. Równie ważne przy tym jest jednak nie tyle samo skupienie się jedynie na tych „bogatych” ich elementach, ile na całościowym obrazie danego społeczeństwa. W skrócie badania powinny obejmować także i codzienne życie zwykłych starożytnych „Kowalskich” i „Nowaków”. A zwłaszcza ich domostwa i to, co w nich pozostało. Zadania tego podjęli się badacze z kilku prestiżowych ośrodków akademickich w Stanach Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii, a ich wyniki opublikowano niedawno w czasopiśmie PNAS.
Wzięli pod uwagę postulowaną nierówność w dostępie do bogactwa i kumulowaniu go w skali globalnej, występującą zarówno w perspektywie międzyregionalnej jak i chronologicznej. Głównym narzędziem stał się współczynnik Giniego, służący do mierzenia nierówności rozkładu dochodów lub majątku w danej grupie, w którym 0 oznacza idealną równość, a 1 maksymalną nierówność. Każdy wynik między tymi krańcami skali wskazuje zatem na stopień nierówności społecznej – im bliżej 1, tym większa koncentracja bogactwa
Do analizy włączono dane z 1176 stanowisk archeologicznych z różnych części świata i okresów chronologicznych. Zaiste monumentalny korpus danych w monumentalnym badaniu. Z wyjątkiem współczynnika nierówności materialnej, badacze wzięli dodatkowo pod uwagę takie zmienne jako złożoność systemu politycznego (oceniana w skali od 1 do 6) oraz stopień centralizacji władzy (w skali od 0 do 3). Badania rozpoczęli jednak od najprostszego założenia. Im większa populacja, tym większa nierówność, która miałaby pociągnąć za sobą nie tylko większe zróżnicowanie pozycji społecznych, różnice w wykonywanej pracy, ale także i lawinowy przyrost osób ubogich.
Wnioski o nas samych
Najprostsze założenia nie zawsze okazują się trafne. Choć wyniki analiz potwierdziły spodziewane negatywne tendencje w okresach katastrof politycznych i systemowych, to w czasach wzrostu populacji i rozwoju cywilizacji korelacje z poziomem nierówności okazały się zaskakująco słabe — wahały się od zaledwie 0,08 do 0,21. Również w przypadku upadków cywilizacji rzeczywistość okazała się bardziej złożona. Owszem, w okresie upadku Cesarstwa Rzymskiego odnotowano wyraźny spadek zróżnicowania majątkowego między domostwami. Jednak w Mezoameryce, mimo upadku dominującego ośrodka w Teotihuacán, nie nastąpił równie wyraźny kryzys społeczny. Co więcej, proste modele zakładające, że wzrost nierówności jest bezpośrednio powiązany z rozwojem rolnictwa czy urbanizacji, również nie znalazły potwierdzenia we wszystkich badanych przypadkach. W południowo-zachodniej Azji największy wzrost nierówności nastąpił bowiem dopiero około 3500 roku p.n.e., czyli znacznie po pojawieniu się pierwszych protomiejskich ośrodków. Podobna sytuacja miała miejsce w Mezoameryce po 500 roku p.n.e., a w Ameryce Północnej – w okresie rozkwitu Cahokii.
Badania wykazały zatem, że proste modele nie wystarczają do wyjaśnienia złożonej dynamiki nierówności, przynajmniej nie oferują jednej, uniwersalnej odpowiedzi. Pozostaje więc pytanie, czy istniał jakiś czynnik w przeszłości, który konsekwentnie sprawiał, że bogaci stawali się bogatszymi, a biedni jeszcze bardziej biednymi?

Domena publiczna
Naukowcy wskazują, że mógł być nim system rządów, a szczególnie stopień absolutyzmu i/lub autorytarności. To właśnie ta zmienna jako jedyna podnosiła wartość współczynnika Giniego aż do poziomu 0,42. Choć nie jest to wartość wskazująca na skrajną nierówność, to jednak sugeruje, że centralizacja władzy i bogactwa – obecna od zarania dziejów cywilizacji złożonych – w największym stopniu sprzyjała sztucznie sterowanemu gromadzeniu dóbr w rękach wąskiej elity. W ujęciu diachronicznym najwyższe poziomy zróżnicowania majątkowego korelowały także z początkami metalurgii oraz rozwojem handlu dalekosiężnego. Trudno jednak uznać te osiągnięcia cywilizacyjne za bezpośrednie przyczyny nierówności społecznej. Raczej były one etapami rozwoju, które następowały w momencie, gdy społeczeństwa już wykazywały wyraźne różnice w dostępie do zasobów. W końcu — korelacja nie zawsze równa się przyczynowości.

Domena publiczna
Konkluzje
Szeroko zakrojone badania archeologów z Wielkiej Brytanii i Stanów Zjednoczonych potwierdziły zatem istnienie nierówności społecznych oraz ich stopniowy wzrost w miarę rozwoju ludzkich społeczności. Jednocześnie jednak przetestowane modele teoretyczne nie potwierdziły ani jednoznacznych, ani wykładniczych trendów. Co jednak ważniejsze, wnioski płynące z tego fascynującego projektu naukowego mogą być dzisiaj bardzo pouczające. Przede wszystkim nie powinniśmy ulegać złudzeniu, że złożoność współczesnego świata można sprowadzić do uproszczonych, intuicyjnych wyjaśnień — czy to „na chłopski rozum”, czy w formie jednego posta na platformie X (dawniej Twitterze). Nie należy też przykładać współczesnej kalki interpretacyjnej – opartej na doświadczeniach ostatniego stulecia – do całej historii ekonomii ani do żadnego innego aspektu ludzkiej przeszłości. Wreszcie, powinniśmy się zastanowić, czy rzeczywiście wykładniczy wzrost nierówności społecznych jest naturalnym stanem ludzkości, czy jednak możliwe jest świadome zatrzymanie tego niepokojącego trendu – systematycznego bogacenia się nielicznych przy jednoczesnej stagnacji znacznej części społeczeństwa. I ostatecznie: czy także dziś to właśnie system polityczny pozostaje najważniejszym czynnikiem kształtującym skalę nierówności społecznych?
Artykuł ten można bezpłatnie przedrukować, ze zdjęciami, z podaniem źródła
Autor: Adam Budziszewski
Redakcja: AC