Uważni czytelnicy tego bloga zapewne pamiętają wpisy o mumii z Muzeum Narodowego w Warszawie, która rzekomo zawierała płód. Potem okazało się, że to nie płód, tylko materiały wsadzone do brzucha mumii przez balsamistów po usunięciu wnętrzności, co było standardową procedurą w starożytnym Egipcie. W tym miejscu powinienem postawić kropkę, ale niestety, mumia powróciła i stała się przedmiotem dwóch kolejnych artykułów, piątego i szóstego z kolei. Jeden z nich przedstawia przybliżenie wyglądu twarzy zmumifikowanej kobiety. Ponieważ takie aproksymacje są w dużym stopniu artystycznymi wizjami i mają znikomą wartość naukową, nie ma powodu, żeby temu artykułowi poświęcić więcej uwagi.
Drugi jest z kolei bardzo interesujący, gdyż potwierdza ważną obserwację Kubusia Puchatka, że im bardziej zagląda się do pomieszczenia, w którym nie ma Prosiaczka, tym bardziej Prosiaczka tam nie ma. To samo dotyczy rzekomego płodu, którego brak został potwierdzony po raz trzeci, tym razem nie przez jednego lub kilku, ale aż kilkunastu (a dokładnie czternastu) autorów. Nie można wykluczyć, że za jakiś czas dostaniemy do przeczytania kolejny tekst, w którym o braku mumii wypowie się kilkudziesięciu specjalistów, a potem może nawet kilkuset. Nie ulega bowiem wątpliwości, że ta anonimowa mumia bez precyzyjnego datowania i pozbawiona kontekstu, a więc z punktu widzenia archeologii niemal zupełnie bezwartościowa, nieraz jeszcze wróci, żeby przypomnieć nam, jak krzywe jest zwierciadło, w którym społeczeństwo ogląda wyniki badań archeologicznych.