W XII księdze przygód Tytusa, Romka i A’Tomka trzej bohaterowie natrafiają w Bieszczadach na dwa źródła. Z pierwszego z nich tryska woda, której wypicie sprawia, że świat staje się piękny i chce się żyć. Po spożyciu wody z drugiego źródła widzimy wszystko w ciemnych barwach i, jak twierdzi jeden z pogrążonych w niemocy harcerzy, nie warto nic robić, bo wystarczy jedno małe trzęsienie ziemi i wszystko się rozleci. Przeglądając literaturę dotyczącą dawnych ludzkich społeczności można odnieść wrażenie, że historycy częściej piją optycolę z pierwszego źródła, a archeolodzy pesycolę z drugiego.
Przykłady takiej różnicy zostały niedawno przedstawione na blogu. Dla historyków przekształcenie cywilizacji sumeryjskiej w babilońską to długotrwały proces, który wynikał przede wszystkim z napływu nowej ludności i wewnętrznego rozwoju społeczeństw południowej Mezopotamii. Z perspektywy archeologów była to katastrofa naturalna: zmiana biegu Eufratu, która nagle sprawiła, że kwitnące do tej pory miasta Sumeru obróciły się w pustynię. Podobnie upadek państwa akadyjskiego przez historyków tłumaczony jest przede wszystkim konfliktami wewnętrznymi pomiędzy administracją centralną a wciąż silnymi lokalnymi elitami miast podbitych przez królów Akadu, podczas gdy niektórzy archeolodzy zwracają uwagę przede wszystkim na zmianę klimatu, która nastąpiła w tym czasie i rzekomo doprowadziła do wyludnienia całej północnej Mezopotamii.
To są tylko przypadkowe przykłady, które jednak nieźle ilustrują mniej lub bardziej subtelne różnice pomiędzy archeologami a historykami w wyjaśnianiu zwłaszcza przyczyn upadku (lub co najmniej regresu) dawnych ludzkich społeczności – tam oczywiście, gdzie dostępne są zarówno źródła archeologiczne, jak i historyczne. Dla historyków istotna jest sprawczość ludzi, a problemy w takim ujęciu wynikają przede wszystkim z tego, że sprawczość polega także na prowadzeniu wojen, najazdach barbarzyńców na obszary cywilizowane i oczywiście również na intrygach wewnątrz elit władzy. Archeolodzy z kolei bardziej trzymają się determinizmu przyrodniczego, często zresztą zredukowanego do obserwacji zbieżności czasowej między zmianami w środowisku (na przykład zmniejszone opady atmosferyczne) a oznakami kryzysu społecznego (na przykład mniejsze zagęszczenie sieci osadniczej).
Jedną z przyczyn takiego stanu rzeczy mogą być źródła. Źródła historyczne są tworzone przez żywych ludzi, raczej przedstawicieli elit, w dodatku żyjących raczej w spokojnych czasach. Ludzie biedni, głodni, zdesperowani albo wręcz umierający w wyniku klęsk żywiołowych lub politycznych nawet jeśli potrafią pisać, to raczej myślą o przetrwaniu, a nie o opisywaniu przyczyn swojej złej sytuacji. Dlatego źródła historyczne są z natury dość optymistyczne, przynajmniej z perspektywy swoich twórców. Z kolei archeolodzy odkrywają miasta i wioski, które zostały opuszczone lub wręcz zniszczone, oraz szczątki ludzi, którzy umarli, niekiedy w dość dramatycznych okolicznościach. Powoduje to często nawet nieuświadomione traktowanie dziejów grup ludzkich jako epizodów pomyślności kończących się zawsze katastrofą.
To jednak tylko jedna z różnic. Drugą są odmienne tradycje poznawcze. Historycy najczęściej skupiają uwagę na procesach społecznych, śledzą losy ludzi i używają do tego narzędzi wypracowanych między innymi przez socjologów i antropologów kultury w ramach paradygmatów nauk społecznych, jak strukturalizm lub funkcjonalizm. Archeolodzy z kolei, co najmniej od lat 60. XX wieku, kiedy zostały sformułowane założenia Nowej Archeologii, coraz bardziej skupiają uwagę na interakcjach między człowiekiem a środowiskiem i w nich, a nie w interakcjach pomiędzy ludźmi, doszukują się głównej siły rządzącej procesami dziejowymi.
Jest to oczywiście pewne uproszczenie i wcale nie jest tak, że wszyscy historycy wierzą w sprawczość człowieka i są optymistami, a wszyscy archeolodzy uznają pesymistyczny determinizm środowiskowy. Jeśli jednak spojrzymy na obie dyscypliny z odpowiednio szerokiej perspektywy, raczej bez problemu dostrzeżemy różnicę w podejściu do przeszłości.
Dość dobrą ilustracją tej różnicy jest artykuł, który został niedawno opublikowany w czasopiśmie Nature przez grupę historyków, ale historyków bardzo szczególnych, bo zajmujących się wpływem zmian klimatu na społeczeństwa ludzkie w przeszłości. W tekście postawiona jest teza, że dotychczasowe badania na ten temat (prowadzone głównie przez specjalistów od zmian klimatu i do pewnego stopnia przez archeologów) są zwykle uproszczone i często nie biorą pod uwagę specyficznego kontekstu kulturowego oraz zdolności grup ludzkich do kulturowej adaptacji, która sprawia, że nawet znaczne pogorszenie parametrów klimatu nie musi prowadzić do regresu kulturowego, a wręcz przeciwnie, może sprzyjać wprowadzaniu innowacji technicznych i społecznych oraz poprawiać jakość życia osób nieuprzywilejowanych, o czym niedawno na blogu pisali Giacomo Benati i Carmine Guerriero.
Autorzy tekstu w Nature podają szereg przykładów, jak ludzie skutecznie radzili sobie z niestabilnością klimatu, zwłaszcza podczas tzw. małej epoki lodowcowej (ok. 1300-1850), dla której źródła historyczne są odpowiednio obfite. Przykłady te jednak trudno uznać za w pełni reprezentatywne, bo dotyczą takiego okresu, w którym ludzie w wielu miejscach na świecie dysponowali już dość wyrafinowanymi narzędziami (społecznymi i technologicznymi) ułatwiającymi rozwiązywanie problemów wynikających ze zmian w środowisku naturalnym. Gdybyśmy przenieśli się wstecz w czasie, sytuacja nie wyglądałaby już tak różowo, biorąc pod uwagę kumulatywny (w długim okresie) charakter innowacji kulturowych.
Poza tym proponowany w Nature sposób weryfikowania wyników badań nad wpływem zmian klimatu na ludzkie społeczeństwa, polegający na przejściu schematu blokowego z licznymi pytaniami dotyczącymi samej organizacji badań i jakości danych, wydaje się dość naiwny, biorąc pod uwagę tendencję do myślenia życzeniowego i przeceniania tych danych, które potwierdzają nasze przeświadczenia. Pozytywnej samooceny można spodziewać się także (a może nawet przede wszystkim) w przypadku tych projektów, które ewidentnie zbyt optymistycznie interpretują uzyskane wyniki. Tu pewnie także uwidacznia się różnica między wierzącymi w ludzi historykami a sceptycznym archeologiem, który pesymistycznie ocenia zdolność naukowców do krytycznej oraz obiektywnej oceny swojego warsztatu i przedmiotu badań.
Śledząc literaturę przedmiotu można odnieść wrażenie, że mimo wszystko stopniowo wzrasta świadomość różnic warsztatowych i teoriopoznawczych między poszczególnymi dyscyplinami zajmującymi się rekonstrukcjami przeszłości. Przede wszystkim jednak przez cały czas pojawiają się nowe metody umożliwiające skuteczniejsze niż do tej pory łączenie danych archeologicznych oraz źródeł historycznych, na przykład podejście osteobiograficzne w badaniach szczątków ludzkich. To właśnie rozwój metod oraz konstruktywna krytyka spoza danej dyscypliny mogą poprawić jakość badań relacji między dawnymi ludzkimi społecznościami a środowiskiem bardziej niż kontrolowanie świadomości własnych ograniczeń za pomocą schematów blokowych.
Prawdopodobnie archeolodzy zawsze pozostaną większymi pesymistami niż historycy, ale to akurat nic złego, bo dzięki temu, że patrzymy na te same zjawiska korzystając z różnych źródeł, możemy uświadamiać sobie swoje własne przeświadczenia, uprzedzenia i stereotypy, które wpływają na nasze wyobrażenia o tym, jak funkcjonowały dawne ludzkie społeczności. Pod warunkiem oczywiście, że będziemy chcieli ze sobą rozmawiać i poznawać swoją odmienność.
Autor:
Arkadiusz Sołtysiak – pracuje w Katedrze Bioarcheologii na Wydziale Archeologii UW i prowadzi liczne badania na Bliskim Wschodzie, m.in. w Syrii, Iranie i Libanie.
http://www.antropologia.uw.edu.pl/
https://www.researchgate.net/profile/Arkadiusz-Soltysiak
Ten artykuł nie jest konsekwentny. Autorzy piszą, że ludzie w przeszłości byli bardziej odporni na zmiany klimatu niż myślimy, a w bibliografii wychwalają artykuł Harveya Weissa o zupełnym wyludnieniu północnej Mezopotamii jako wyjątkowo przekonujący przykład cywilizacji, która upadła w wyniku suszy. W tym wypadku nie odrobili lekcji.
I jeszcze jedna sprawa: nie wszyscy dobrze sobie poradzili podczas małej epoki lodowcowej. Wikingowie na Grenlandii zniknęli, a na Islandii też nie było różowo.
A ja nie jestem archeologiem i jako laik muszę powiedzieć, że na moją historyczną wiedzę, czy wyobrażenia w znacznie większym stopniu wpłynęły nauki historyków niż archeologów. Wieści o przemianach klimatu i ich wpływie na rozwój społeczeństw zawsze stanowią dla mnie rewelację.
Oczywiście teza, że pogorszenie warunków naturalnych automatycznie oznacza kulturowy regres, z pewnością jest zbyt ogólnikowa, aby była prawdziwa. Zacząłbym od zadania sobie pytania, dlaczego niektóre społeczności powstały i dobrze się rozwijały w miejscach „niekorzystnych” przyrodniczo? Jeżeli mogły powstać plemiona pustynne, czy polarne, z pewnością zmiany klimatu miały wpływ na rozwój społeczeństw – ale nie zawsze fatalny.
Dzięki za artykuł, czytam archeowieści z wielkim zaciekawieniem.
Mnie również ciekawi to, że społeczności mogą rozwijać się w tak różnych warunkach, w tym też takich, w których innym jest bardzo trudno przetrwać. Może kluczową rolę odgrywa tutaj przyzwyczajenie? Czym innym jest przystosowywanie się do skrajnych warunków przez wiele pokoleń, a czym innym nagłe zdarzenie, którego skutki wy wracają wszystko do góry nogami.
Szczerze powiedziawszy, dziwi mnie też skala różnicy w rozumowaniu badaczy z tak zbliżonych dziedzin, jak archeologia i historia. To trochę tak, jakby między przedstawicielami obu nauk nie było żadnej współpracy.
@Ola Zenowicz
Współpraca jest, ale zdarza się, że wpadamy w pułapkę podobnego języka. Kiedy archeolog rozmawia z fizykiem albo genetykiem, wiadomo z góry, że posługujemy się zupełnie innymi językami i albo się tego języka uczymy albo szukamy tłumacza. A z historykami rozmawiamy jak Polacy z Czechami: wydaje nam się, że się rozumiemy, ale ryzyko nieporozumień jest wysokie.
Wnioski historyków wynikają z dostępnych źródeł. Najprawdopodobniej żaden król czy władca nie wyrazi aprobaty na krytykę jego rządów w państwie, ale źródła sąsiadów nie muszą być już tak optymistyczne. Pewne zjawiska mogły być zinterpretowane jako zapowiedź czegoś złego, więc na wszelki wypadek lepiej było ich nie zapisywać. Historycy muszą więc traktować źródła jak wskazówki a nie jako niekwestionowaną prawdę. Archeolodzy wykorzystują “zapisane” dowody na zmiany środowiska przyrodniczego, zarówno naturalne jak i antropologiczne, które nie mogły być manipulowane. Podsumowanie badań archeologów jest bardziej obiektywne, chyba że stosuje się myślenie życzeniowe. Rezultatem połączenia wiedzy historyków i archeologów będzie najbardziej obiektywna sekwencja zdarzeń dotycząca danego regionu.
Krytyka wewnętrzna wcale nie była taka rzadka – o wczesnym Cesarstwie Rzymskim wiele wiemy dzięki Swetoniuszowi, który wobec wielu cesarzy był tak krytyczny, że bardziej się chyba nie dało. Mamy też Prokopiusza z Cezarei, który te same dzieje Cesarstwa Wschodniego za panowania Justyniana opisał w dwóch skrajnie różnych wersjach, panegirycznej i hiperkrytycznej. A jeśli chodzi o łączenie źródeł historycznych i archeologicznych, to trzeba pamiętać, że bardzo często mają one zupełnie inną rozdzielczość. Historycy mierzą czas w dniach, miesiącach, latach, a archeolodzy na ogół w stuleciach.
Zajmując się rekonstrukcją historyczną od wielu lat miałam przyjemność stykać się zarówno ze źródłami historycznymi jak i archeologicznymi. Przyznać muszę, że jest między nimi pewna rozbieżność. Inne emocje niesie ze sobą setne podejście do interpretacji fragmentu tkaniny, znalezionej wśród szczątków okrętów głęboko pod powierzchnią wody, a zupełnie inne wrażenie odnosi się przy analizie ikonografii, z pięknie ujętymi kolorami, kształtami czy postaciami. Zarówno historycy jak i archeolodzy pokonują szereg problemów na drodze do odkrycia prawdy. Sama wielokrotnie spotkałam się z kilkoma z nich. Dla przykładu kwestia kolorystyki odzienia na przełomie 1 i 2 tysiąclecia n.e. Archeolog znajduję nadwątloną tkaninę, naruszoną procesami rozkładu, w zbliżonej do brunatnoszarej barwie i dopiero po badaniach laboratoryjnych może odkryć, że dana tkanina miała pierwotnie jasny żółty kolor. Natomiast historyk czytając, fragmenty opisów wizytacji na dworze władcy albo analizując wspomniane ikonografie, napotyka problem interpretacyjny, gdyż kolory mogły zostać użyte w tych źródłach jedynie symbolicznie. Jedni twierdzą, że naturalne farbowanie chociażby korą kruszyny czy kwiatem nawłoci nie pozwoli na uzyskanie intensywnego koloru a drudzy znajdują ikonografie z zobrazowanymi jaskrowo żółtymi szatami.
Przez ten przydługi wstęp chciałam jedynie wprowadzić ważną postać do tej dyskusji, czyli archeologię eksperymentalną. Chociażby część z powyższych sporów da się rozwiązać sprawdzając realia na własnej skórze. Wystarczy odtworzyć proces produkcyjny takiej tkaniny, żeby dowiedzieć się jak prosto i bez dużych nakładów surowcowych można uzyskać intensywne odcienie żółtego i pomarańczowego i to przy bardzo restrykcyjnym założeniu, że wykorzystać można tylko dostępne w odtwarzanym okresie technologie i narzędzia.
W przybliżony sposób można odnieść się do zmian klimatu i reakcji człowieka w stosunku do nich. Archeologia eksperymentalna może pomóc nam zrozumieć jak silny jest związek człowieka i środowiska. Wystarczy spędzić kilka chłodniejszych dni w sukni fartuchowej by wiedzieć, że w IX wieku temperatura musiała być chociaż trochę wyższa niż nawet obecnie, bo inaczej nikt nie wymyśliłby stroju o takim kroju do funkcjonowania w ujemnych temperaturach. Nikt nie twierdzi, że są to jednoznaczne wyniki długotrwałych badań, ale pozwalają zwrócić uwagę właśnie na tą wspomnianą reakcję człowieka na zmiany klimatu. Dla wielu naukowców podejście empiryczne a wręcz eksperymentalne ma ogromną wartość, np. zrekonstruowanie pieców glinianych, pozwala nam aktualnie obliczyć jaką maksymalną temperaturę mogły osiągnąć takie piece i co można było w związku z tym w nich przetapiać. Po kilku tygodniach w dokładnie otworzonych warunkach życia ludzi z przed 100 lat, człowiek może odczuć, że środowisko, przyroda, klimat, woda nadrzędnie warunkują codzienne funkcjonowanie zbiorowisk ludzkich. Nawet niewielka zmiana stosunków wodnych może wymagać licznych zabiegów hydrotechnicznych w celu utrzymania wydolności rolnictwa. Dosyć drastyczny przykład wspomniany w tekście dotyczący zmian biegu Eufratu, można interpolować jako silną zależności człowieka od rzeki, przy której się osiedlił. Wystarczy naprawdę niewielka seria, 5-10 letnia, suchszych lat by zmusić człowieka do migracji, wystarczy zmiana biegu rzeki by uniemożliwić stosowanie zabiegów agrotechnicznych. Zmiany klimatu mogą zmusić człowieka do tak trywialnej sytuacji jak konieczność czerpania wody z większych odległości, a biada temu kto z wioski nie szedł nigdy 8km z wiadrami wody. To jedynie zabawny obraz poważnych problemów, ale świadczy o tym, że przystosowanie do nawet powolnych zmian nie musi być łatwe. Poza tym, dla nas zmiany widziane większej skali czasowo przestrzennej, przez ludzi w dawnych latach były odbierane z roku na rok, lub nawet z sezonu na sezon. Dla nas może to być zwiększenie rocznej sumy opadów a dla nich mogło to skutkować powodzią zagrażającą całej społeczności.
Ja jako klimatolog i jedynie entuzjasta archeologii i historii mogę co najwyżej wspomnieć, że zarówno ta optymistyczna strona jak i pesymistyczna ma słuszność, a jedynym wyjście jest szukanie złotego środka. Nawet współcześnie nie jest łatwo dostosować się do zmian klimatu, a to czy okażą się dla danej społeczności korzystne czy nie zależy w dużej mierze od ich geograficznego położenia.
Tytuł artykułu proponuje podział na pozytywny i negatywny obraz postrzegania dziejów ludzkości przez dwie grupy specjalistów – odpowiednio historyków i archeologów.
Stawia ich poniekąd w dwóch oddzielnych stronach dyskursu (cytat z komiksu też taką drogę interpretacji nasuwa). Natomiast w dalszej części tekstu wspomina się już o subtelności tego rozróżnienia „nieźle ilustrują mniej lub bardziej subtelne różnice pomiędzy archeologami a historykami”. Według mnie istnieje taka subtelna różnica między dwoma, jednak nie tak duża jak w świadomości społeczeństwa, ani nie na tyle trwała, aby przeciwstawić się rozwojowi interdyscyplinarności we współczesnych naukach.
W ogólnym myśleniu laika, który wiele o archeologii nie wie, nauka ta zajmuje się odkopywaniem pozostałości osadnictwa ludzkiego i jego porównywaniem do innych tego typu wykopalisk, tak aby dostać jakiś szerszy obraz. Taka wizja tej nauki jest prezentowana w szkołach, gdzie zaraz obok słowa 'archeologia’ jest słowo 'wykopalisko’ i obrazek pracujących żmudnie badaczy, których ubrania są całe pokryte kurzem. Oczywiście ta wizja jest poniekąd osadzona w prawdzie, jednak nie ukazuje interdyscyplinarności tej dziedziny nauki. W archeologii wykorzystuje się przecież wzorce matematyczne, klimatyczne, otrzymuje się wykresy zmiany w opadach na przestrzeni wieków, analizuje migracje ludzkie, patrzy się na ułożenie i stan kości ludzkich, bada się zmiany w słojach drzew, rozkład izotopów, analizuje teksty zapisane przez antyczne cywilizacje,… Te wszystkie narzędzie i wiele wiele innych, o których istnieniu nawet nie wiem, ukazują jak bardzo ta nauka się rozwinęła jak i również jak wiele ma do zaoferowania. Daje nam również dane, które mogą zostać przeniesione na grunt współczesny i pozwolą zrozumieć zmiany, które dzieją się na naszych oczach
Historia na pierwszy rzut oka wydaje się pozbawiona tych wzorów matematycznych, fizycznych, klimatycznych. Obrazem historyka jest starszy zgarbiony mężczyzna, który czyta starą zakurzoną (element kurzu jak widać wspólny) książkę przy wątłym świetle świeczki. Ale rozwój i wpływ innych nauk historii bynajmniej nie ominął. Obecnymi elementami stała się przecież psychologia grupy/jednego osobnika, socjologia, antropologia kultury, badania nad językiem, analiza sztuki i architektury, a wreszcie archeologia, która wydaje się zapewniać historii namacalnych i widocznych dowodów na działalność człowieka w poprzednich wiekach,
Wydaje się więc, iż taka sztywna granica między tymi dwoma naukami wydaje się zamazywać, chociaż elementy różnicujące, jak większe skupienie na człowieku i próba zrozumienia co on wtedy myślał i w dlaczego podejmował takie a nie inne decyzje w historii, a badanie wpływu środowiska na człowieka i próba analizy tego co po sobie zostawił w archeologii, dalej istnieją. Pytaniem jest jak te różnice będą wyglądać na przestrzeni następnych dekad i czy obie nauki nie staną się wielce podobne. Odkładając jednak na bok te akademickie rozważania pewnym jest, iż obie nauki korzystają z siebie nawzajem tak aby móc zrozumieć przeszłość człowieka jak najdokładniej i tak aby móc wyczytać z tego lekcje dla współczesnych cywilizacji
Jestem tym „przysłowiowym laikiem” i niestety nie mam zbyt dużego pojęcia o archeologii czy historii jako dziedzin naukowych, jednak jako osoba zajmująca się naukami biologicznymi przemawia do mnie bardziej „pesymizm” reprezentowany przez archeologów. Materiał, z którego archeolodzy czerpią wiedzę na temat przeszłości jest dla mnie bardziej zrozumiały i precyzyjny w tym jak określa dane zjawisko/zdarzenie. Historycy bazując na źródłach pisanych, pomimo tego, że jest ich duża różnorodność, to jednak zawsze będą zapiskami innej osoby i to właśnie przez pryzmat tej osoby będziemy poznawali dane zjawiska przeszłości. Bardziej przemawiające są namacalne znaleziska archeologów stanowiące część kultury materialnej, które jest się w stanie obejrzeć własnymi oczami czy też dotknąć. Bardziej przemawiające są również metody, które wykorzystuje archeologia tj. badania biochemiczne, czy chemicznych, analizy matematyczne, badanie rozkładu izotopów. Ciężko nie zgodzić się bowiem z takimi „suchymi” danymi, jakie dostarczają nam te analizy.
Myślę, że obie dziedziny potrzebują czasu, aby przekonać się o swoich racjach i metodach jakimi dysponują do interpretacji przeszłości. Bo nie chodzi przecież o to, aby ujednolicić sposób myślenie i postrzegania pewnych rzeczy, ale postarać się je zrozumieć z obydwu stron i spróbować znaleźć się jakoś pośrodku tego wszystkiego.
Bardzo zaciekawił mnie artykuł. Nie sądziłam, że skala porozumienia między archeologami a, historykami tak się różni. Nie jestem zagłębiona za bardzo w te dziedziny, ale po przeczytaniu artykułu, wydaję mi się jednak, że ten optymizm i pesymizm się w jakiś sposób dobrze uzupełniają, przyczyniają się to na pewno do jakiegoś postępu i większego zrozumienia przeszłości. Dla mnie są zupełnie dwa języki rozumowania przeszłości, ale bardzo potrzebne. Do jednych osób przemówić może bardziej optymizm, a do innych pesymizm, aby zinterpretować dane zdarzenie czy zjawisko. Po przeczytaniu artykuły jednak przemawia za mną pesymizm archeologów.